Kulinarny przewodnik mojej uczennicy po Bari i okolicach

Za oknami pogoda iście zimowa, a część z Was tęskni za letnimi temperaturami. W związku z tym mój gość zabierze Was w przepiękną podróż po Bari. Ale nie będzie to zwykłe zwiedzanie, a przepyszna kulinarna podróż.

Weronika, która jest moją uczennicą, podzieli się z Wami miejscami i potrawami, których warto spróbować, odwiedzając Bari i okolice. Bari to ulubione wakacyjne miejsce Włochów!  Jestem pewna, że po przeczytaniu  stanie się też Waszym miejscem na najbliższe wakacje… 😉

Jak to się zaczęło?

Kulinaria są ważną częścią każdej mojej podróży i zawsze przed wyjazdem przygotowuję listę miejsc, które warto odwiedzić, by skosztować lokalnych przysmaków. Niestety, przed spontaniczną wycieczką do Bari nie zdążyłam niczego sprawdzić, jedynie mój mąż przejrzał kilka wpisów na blogach. Dzięki temu wiedzieliśmy, że w Apulii koniecznie trzeba spróbować spaghetti con cime di rapa, kanapek z ośmiorniczkami i wina Negroamaro.

Do Bari przybyliśmy w październikowy wtorkowy wieczór, zmęczeni oczekiwaniem w Balicach na naprawę usterki w samolocie. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiliśmy po dotarciu z lotniska im. Jana Pawła II na lotnisko im. Karola Wojtyły, było zamówienie cappuccino. Włochy, wieczór i taka profanacja miejscowych zwyczajów, zakazujących o tej porze czegokolwiek poza espresso. No cóż, zakładam, że załogi lotniskowych kawiarni są przyzwyczajone do wszelkich dziwactw turystów. 😉 A kofeina w takiej właśnie postaci była nam niezbędna, by kontynuować trasę.

Jak dobrze zjeść w Bari?

Około 20.00 pojawiliśmy się na starówce z planem zjedzenia kolacji w restauracji La Uascezze, którą naszym rodakom polecał mieszkaniec Bari. Choć wszystkie stoliki były wolne, dowiedzieliśmy się, że konieczna jest rezerwacja i jest ona możliwa na następny wieczór. Dobre i to, ale głód nam dokuczał, a wszystkie klimatyczne knajpki były równie puste, czyli jeszcze nie zaczęły przyjmować gości. Błądząc po uliczkach, dotarliśmy do typowo turystycznego przybytku, gdzie przy ciasno ustawionych stolikach siedzieli przedstawiciele różnych nacji, poza włoską.

Nie ulegaj stereotypom!

Zazwyczaj omijam takie miejsca szerokim łukiem, ale w tamtym momencie mogłam zjeść makaron z keczupem. I temu podobnej potrawy się spodziewałam, zamawiając spaghetti con le cozze. Zresztą w wybór męża: spaghetti all’assassina też nie wierzyłam. Niesłusznie, makarony były pyszne (choć mąż chyba nie dostał zamówionej wersji z sosem z ośmiornicy). Bardzo smakowała nam również przystawka: bruschetta z regionalnym salami, pomidorami i straciatellą (czyli płynnym serem).

Restauracja nazywa się Antò i mieści się przy ul. Palazzo di Città 14. Chociaż zrobiła na mnie wrażenie stereotypowej knajpy dla turystów, gdzie jakość niekoniecznie jest priorytetem, miło mnie zaskoczyła. Może to typowy dla Włochów szacunek dla jedzenia sprawia, że karmią dobrze także tych gości, którzy nie pojawią się u nich za tydzień.

Następnego dnia zwiedzaliśmy Materę. Gdy w porze lunchu dotarliśmy na Piazza San Francesco, polecany w przewodniku L’Antica Credenza Bistrot, który chwali się ciekawymi farszami kanapek i własnymi produktami, był jeszcze nieczynny. Usiedliśmy więc w barze obok, skąd oglądaliśmy przybycie młodej pary na ślub w pobliskim kościele, podobnie jak eleganccy goście weselni popijający wino przy sąsiednich stolikach. Kulinarnie nic szczególnego się nie wydarzyło (sok pomarańczowy i rogalik z szynką), ale okoliczności tego lunchu były wyjątkowe, jakbyśmy trafili w sam środek „la dolce vita”!

Oryginalne miejsce na posiłek

W starej części Matery zatrzymaliśmy się także w wydrążonej w skale kawiarni, z której płynęła przyjemna muzyka. Było to bardzo oryginalne, ciche i relaksujące miejsce, idealne na przystanek podczas intensywnego zwiedzania miasta. Gdyby jeszcze serwowali tam pyszny sok z granatów, który wypiliśmy później w nieco mniej urodziwym barze…

kawiarnia w skale w Bari

Wróćmy jednak do Bari. Zanim zajęliśmy nasz zarezerwowany stolik w La Uascezze, powłóczyliśmy się po starówce i w jednym ze sklepików, gdzie można zamówić kanapkę ze sprzedawanych tam produktów, zjedliśmy świeżą bułkę z burratą, lokalną wędliną, pomidorami i sałatą.

Właściwie mogła ona robić za obiad i doskonale się pod tym względem złożyło, gdyż w oblężonej po brzegi restauracji czekaliśmy prawie godzinę na złożenie zamówienia.

Oczekiwania versus rzeczywistość 😉

A kiedy już nasze potrawy dotarły, okazały się rozczarowaniem… Jestem przekonana, że zostały wykonane zgodnie z wszelkimi regułami apulijskiej sztuki kulinarnej, ale wygląda na to, że ani mdłe patate, riso e cozze, ani mocno spieczona parmigiana di melanzane, to nie nasza bajka.

Za to bardzo godna polecenia jest w tym lokalu karta miejscowych win (w tym duży wybór win serwowanych na kieliszki). Smakował nam tam także deser: aksamitny suflet czekoladowy (oczywiście z espresso!).

Prosto znaczy smacznie!

Następny dzień spędziliśmy m.in. w Alberobello i Locorotondo. W tym ostatnim, w pierwszej lepszej pizzerii zamówiliśmy w porze obiadowej deskę serów i wędlin oraz białe i różowe wino. Ależ to była uczta! Wprowadziła nas w tak błogi nastrój, że zamiast biec na autobus, postanowiliśmy poczekać na odjazd następnego w uroczej enotece Vinifera – vini e affini, sącząc białą Verdecę i różowe Sussumaniello.

Każdemu polecam taki brak pośpiechu! 😎

Nasz ostatni dzień w Bari potwierdził, że w tym miejscu najlepiej nam się udały wizyty w lokalach dla turystów. W przerwie zwiedzania wpadliśmy na znakomite ciepłe kanapki do baru z gotowym jedzeniem Mastro Ciccio. Sam widok piętrzących się bułek z ośmiorniczkami, serami i wędlinami – małych dzieł sztuki – jest prawdziwą ucztą dla oczu!

Gdy nie masz rezerwacji..

Wieczorem wróciliśmy na ulicę z lokalami dla tych, którzy nigdzie nie dokonali rezerwacji. Tym razem ugościła nas (na wstępie czekadełkami w postaci oliwek i taralli – tradycyjnej apulijskiej przekąski) La Cantina dello Zio.

Zjedliśmy tam (w końcu!) lokalny specjał orecchiette con cime di rapa (czyli z liśćmi rzepy brokułowej) oraz risotto ai frutti di mare, popijając te pyszności czerwonym winem Negroamaro. A na deser udaliśmy się do sieciowej, lecz bardzo dobrej Gelaterii Martinucci, w której spokojnie mogę polecić dowolny smak lodów.

Muszę przyznać, że ten wyjazd zmienił moje podejście do „tych strasznych miejsc, gdzie nie ma miejscowych”. W Bari, wbrew stereotypom, można naprawdę dobrze zjeść w zupełnie przypadkowych knajpach. Poczuć się w nich mile widzianym gościem i z każdym kęsem włoskich przysmaków upewniać się, że „la vita è bella”.

Weronika 😎

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Twój koszyk
Zapisz się na listę oczekujących Interesuje Cię ten produkt, a nie jest teraz dostępny? Pozostaw nam e-mail, a otrzymasz powiadomienie gdy produkt pojawi się w sklepie. Już teraz zapisz się na listę oczekujących!
Scroll to Top